W grudniowym wydaniu “Fotografia & Aparaty Cyfrowe” ukazał się artykuł i wywiad z Marcinem zatytułowany “Ślub w rytmie Take Five”.

Poniżej tekst opublikowanego artykułu oraz wywiadu z kilkoma komentarzami Marcina 🙂

ŚLUB W RYTMIE TAKE FIVE

O tym, że fotografia ślubna może zachwycić nie tylko głownych bohaterów, przekonują zdjęcia Marcina Rusinowskiego. Trzeba tylko złapać odpowiedni rytm, dla niego jest to rytm 5czwartych. Nazwa studia wykonującego tego typu fotografie wzięła się z utworu “Take Five” Dave’a Brubecka. Utworu ponadczasowego, pięknego i hipnotycznego.

Marcin Rusinowski nie uważa się za fotografa stricte ślubnego. I nie można się z nim nie zgodzić, bo w większości przypadków ludzie trudniący się tego typu fotografią niewiele mają o niej pojęcia, a jeszcze mniej talentu.  A przecież w odniesieniu do nich używa się tej samej nazwy. Rusinowskiemu wystarczy dać wolną rękę, aby pokazał, na co go stać. Ograniczanie, narzucanie ujęć, plenerów dla obu stron może zakończyć się klapą. A to jest przecież uroczystość wyjątkowa. Fakt, w dzisiejszych czasach często powtarzalna, ale przecież marne to pocieszenie dla niezadowolonych nowożeńców…

Jego prace z tej dziedziny doceniła The Artistic Guild of the Wedding Photojournalist Association (AGWPJA), prestiżowa organizacja skupiająca fotoreporterów ślubnych, do której zresztą należy, nagradzając go pierwszym miejscem za fotoreportaż ślubny. Rusinowski fotografuje także modę, ludzi i zdarzenia. Jak mówi, nie zamyka się w kolorowym świecie spreparowanej rzeczywistości. Zdjęcia w niecodziennych sytuacjach, niepozowane, podpatrzone – taki jest styl pracy, który mu najbardziej odpowiada.

Wśród fotografów ślubnych są prawdziwi artyści, którzy dokonali redefinicji tego gatunku fotografii. Warto wspomnieć o Denisie Reggae, który sfotografował setki wesel, w tym Arnolda Schwarzeneggera z Marią Shriver. Zdjęcia z tych uroczystości przeszły już do historii fotografii. Cieszy więc fakt, że w elitarnym gronie najlepszych fotografów ślubnych świata znalazł się Polak.

Marcin Rusinowski (ur. 1974) jest współzałożycielem i prezesem Polskiego Stowarzyszenia Fotografów Ślubnych. Samouk, z zawodu projektant opakowań. Przez ponad 10 lat pracował w agencjach reklamowych.

Rozmowa z Marcinem Rusinowskim:

Fotografia & Aparaty Cyfrowe: Nietrudno oprzeć się wrażeniu, że interesuje Pana jako fotografa głównie ta ładniejsza strona życia. Czy jest ona łatwiejsza do sfotografowania?

Marcin Rusinowski: Łatwiejsza, jeśli się ją rozumie, zna, akceptuje i “czuje”.  To dotyczy każdej dziedziny zawodowej, nie tylko fotografii. Dla odreagowania chodzę po ulicach i fotografuję zwykłych ludzi. Jest wtedy mniej “ładnie” na odbitce, ale może prawdziwiej? Niemniej, gdy widzę w kadrze wychodzącą z kościoła parę młodą oraz żebraka, naciskam spust migawki. Zwykle młodożeńcy są w tym dniu w takim szoku, że nie zauważają kogoś wciśniętego w kąt i wyciągniętej ręki. Czy zdjęcie pary młodej z emanującym szczęściem na twarzy i żebraka jest poprawne w kanonie fotografii ślubnej?

Jak frafia się do grona najlepszych fotografów świata zajmujących się tematyką ślubną?

Trzeba to robić z sercem, a nie traktować jak “granie do kotleta”. Musi się to stać pasją, wtedy zwraca się z nawiązką. Do tego grona nie da się zapisać, kupić biletu wstępu. Tam w pewnym momencie wprowadzają nas zdjęcia, które zrobiliśmy.

Czy po wygraniu międzynarodowego konkursu na reportaż ślubny podniósł Pan stawki za zdjęcia tego rodzaju?

Pierwsze miejsce w klasyfikacji globalnej w konkursie kwartalnym AGPWJA (organizacji skupiającej nalepszych reporterów ślubnych) na pewno zwraca uwagę potencjalnych klientów, ale też wszystkich zainteresowanych artystycznym reportażem ślubnym.  Zainteresowanie przekłada się, oczywiście na bardziej świadomych klientów, traktujących wydatek na fotografa ślubnego jako inwestycję, a nie karę finansową. Stawki rosną również z prostego powodu: polscy fotografowie z uznanym dorobkiem mogą znaleźć zlecenia poza naszym krajem, a na Zachodze stawka 4000-5000 euro za pracę fotografa ślubnego nie jest specjalnie wygórowana. Najwyższe stawki, o jakich słyszałem, to stawki rzędu 20000 GBP, ale fotografów, którym tyle się płaci – nie oszukujmy się – jest niewielu.

Dlaczego akurat ten rodzaj fotografii?

Do robienia zdjęć ślubnych namówiła mnie koleżanka – stylistka Marta Trojanowska. Trafili do mnie jej znajomi, którym zrobiłem na kliszy zwariowane zdjęcia plenerowe hasselbladem. Nijak się to miało do reportażu – to była po prostu fajna zabawa. Po tym doświadczeniu, dałem ogłoszenie, że chcę spróbować zrobić bezpłatne zdjęcia hasselbladem na czyimś ślubie. Wyjdzie – para dostanie zdjęcia, nie wyjdzie – trudno. Zrobiłem dwa takie podejścia.

Pierwsze uzmysłowiło mi, że przyjdzie mi walczyć z etykietą “kotleciarza”. Ta uroczystość miała oficjalnego fotografa, był on o metr od nowożeńców przez całą mszę – lampa na wprost, czyli coś co nazywamy “spawarką”. Po ceremonii ów fotograf podczas składania życzeń trzymał przy uchu telefon, przez który rozmawiał, a drugą ręką od niechcenia “katalogował” gości. Żeby mu nie przeszkadzać, kręciłem się z tyłu i odkryłem fenomen tego, co dzieje się za plecami uczestników.

Drugi ślub sfotografowałem przez przypadek. Znowu miałem hassela i przez przypadek canona 5d plus jeden obiektyw 24-70L. Przed kościołem dowiedziałem się, że zamówiony fotograf się rozchorował. Nie wiem, co wtedy zdecydowało – chyba zrobiło mi się żal młodych. Dlatego tym razem hasselblad nie pracował. Trafiłem na fantastyczną, spontaniczną i wesołą parę młodą, a reportaż zrobiony canonem “sprzedał” mi cały sezon ślubny z marszu. Zdjęcia z tej uroczystości pokazuję do dzisiaj w portfolio. Fotografuję ludzi i rzeczy, jakimi są. Nie ustawiam, nie mówię, co mają robić, jestem (najchętniej) niewidocznym świadkiem zdarzeń. Na koniec powstaje subiektywna historia wyjątkowego dnia i wyjątkowych ludzi.

Jak zrobić dobre zdjęcia ze ślubu, wesela. Czy jest na to jedna recepta?

Należy rozglądać się dookoła. Niekoniecznie wszystkie rzeczy dzieją się na pierwszym planie. W reportażu patrzę bardzo szeroko, kontekstowo. Co to jest dobre zdjęcie ze ślubu? Zdjęcie, które opowiada historię? Pokazuje piękne kolorowe światła? Emocje? Dobry portret? Złapany niepowtarzalny moment? Humor? Ruch? Cieżko to zdefiniować. Na pewno fotografia musi być czytelna nie tylko dla osób widocznych na zdjęciu czy jego autora.

W Pana portfolio jest również fotografia mody, a także reklamowa. Jaki rodzaj fotografii pozwala na utrzymanie się i zrealizowanie własnych pomysłów?

To jest racej pytanie do wydawców prasy. Dlaczego nie stać ich na godziwe stawki dla fotografów? Co powoduje, że poza kilkoma firmami reszta “opędza” swoje potrzeby zdjęciowe usługami początkujących fotografów, którym płaci się śmieszne stawki, albo zdjęciami stockowymi?

A jak zaczęła się Pana praca jako fotografa?

W redakcji kolorowego miesięcznika, w której pracowałem jako grafik, mieliśmy zamykanie numeru i potrzebne było natychmiast zdjęcie na okładkę. Współpracujący z redakcją fotograf przez dwie godziny robił zdjęcia dziewczynie. Sytuacja była dramatyczna: redaktor naczelna dostawała furii, fotoedytorka wyrywała włosy. Powiedziałem, że spróbuję zrobić zdjęcie, by pokazać temu fotografowi, jaki mam pomysł. Wykonałem fotografię swoim EOS-em 300D i obiektywem EF50/1.8. Na cropie 1.6 dawało to jakąś imitację krótkiego tele i jakoś się to obroniło. Najprostsze ustawienie, jakie można sobie tylko wyobrazić: twarzą do okna, bez lamp (EOS 300D nie miał wyjścia synchro do lamp). Zdjęcie poszło na okładkę – i tak się zaczęło. Po dwóch latach miałem już podstawy do zmiany zawodu. Im więcej się robi zdjęć, tym teoretycznie łatwiej znaleźć nową pracę, pod warunkiem, oczywiście, że mamy się czym pochwalić.

Co Pana w tej formie sztuki najbardziej pociąga?

W reportażu: chaos życia, nieprzewidywwalność ludzi, a przecież trzeba nad tym zapanować. Czy jest to sztuka? W zdjęciu reporterskim musi być mięcho. Kawał życia, które musi aż wyłazić z klatek. W przypadku ślubów jest jeden problem: scenariusz, przynajmniej ten założony z góry, jest powtarzalny. To największy grzech fotografa – powtarzalność. A przecież ludzie za każdym razem są inni, inaczej reagują, inaczej się bawią. Nawet jeżeli jest ten sam ksiądz i mówi to samo. W zdjęciach kreacyjnych jest wyzwanie tworzenia czegoś od nowa. Do katalogowania ubrań nie mam talentu. Trzeba pamiętać, żew zdjęciach mody efekt jest pracą zbiorową. Stylistka, fryzjer, modelka, asystent – wszyscy oni w dużej mierze tworzą zdjęcie, a przynajmniej jego materiał, który kształtuje fotograf.

Czy współczesna fotografia mogłaby istnieć bez programów graficznych i aparatów cyfrowych?

Dla mnie tak. Modlę się o klientów, których będzie stać na reportaż analogiem i ręczne, powiększalnikowe odbitki, bo to nie jest tania zabawa. Marzy mi się dzień, kiedy pójdę na ślub z dwoma analogowymi leicami i czeterema obiektywami. Będzie to ważyć 1/4 cyfrowego zestawu, jaki noszę ze sobą teraz (śmiech – dop. red.).

Rozmawiał Kazimierz Michał Serwin

Aparaty Marcina:
– Hasselblad 553ELX ze szkłami CF
– cyfrowe, lekkie, pełnoklatkowe korpusy Canona (5d mk1 i mk2), do nich najjaśniejsze szkła stałoogniskowe od 14 do 135mm (szkła klasy L)
Programy:
– Adobe Photoshop, Adobe Lightroom, Apple Aperture

W publikacji wykorzystano zdjęcia:
reportaż ślubny fotografia sesja ślubna Marcin Rusinowski 5czwartych Warszawa Łódź Kraków
reportaż ślubny fotografia sesja ślubna Marcin Rusinowski 5czwartych Warszawa Łódź Kraków
reportaż ślubny fotografia sesja ślubna Marcin Rusinowski 5czwartych Warszawa Łódź Kraków

Nie wiem, czy Pan zauważył, ale na zdjęciu z żebrakiem vis a vis kościoła jest restauracja Heaven 🙂
Pozdrawiam KS

Tak, udało się to nawet zgrabnie złapać na zdjęciu, ale ucięty napis Coffe Heaven widać czytelnie niestety dopiero powyżej odbitki 20x30cm. Takich szczegółów w zdjęciach jest masa – często taki drobny element decyduje o wyborze tej a nie innej klatki. Diabeł takich zdjęć tkwi w szczegółach, nawet jeżeli jest to napis Heaven w promieniach kwietniowego słońca.

aniawitek_18042009__319heaven

Postscriptum i uwagi od Marcina wkrótce.

Privacy Preference Center